czwartek, 3 września 2015

Świadome zakupy

W poprzednich wpisach:  A Ty co masz w swojej szafie? poruszyłam kwiestię składu ubrań i jego wpływu na nasze zdrowie, a także pokazałam Wam, jak zrobić Detoks szafy w 7 krokach. Dzisiaj będzie trochę praktyki. 

W sklepie zazwyczaj zastanawiamy się:
czy ubranie nam się podoba
czy na nas pasuje
czy dobrze w nim wyglądamy 
czy cena jest przystępna

Jeśli uda nam się spełnić wszystkie kryteria, uznajemy zakupy za udane. Podejmując decyzję o kupnie nowego ubrania, powinniśmy uwzględnić dodatkowe aspekty, na które niewiele osób zwraca uwagę. 

Na poniższym przykładzie pokażę Wam, co rozważyć podczas świadomych zakupów. Kilka dni temu, przy okazji polowania na przeceniony kostium kąpielowy (który zresztą udało mi się kupić za połowę ceny), znalazłam ciekawą jesienną sukienkę:

źródło: www.zara.com

Dodatkowe pytania, które zadałam sobie przed zakupem:

Czy ubranie daje różne możliwości stylizacyjne?
Tak, całkiem sporo. Sukienka jest prosta, w bazowych kolorach i o uniwersalnym marynarskim wzorze. Pasuje do każdego rodzaju obuwia: szpilek, tenisówek, kozaków i do każdego nakrycia wierzchniego: żakietu, swetra, kamizelki, kurtki. Dodatkowo można ją związać w pasie grubym lub cienkim paskiem. 



Jaki jest skład?
Niezły. Według metki: 70% bawełna, 27% poliester, 3% elastan. Na stronie Zary* podano: 51% bawełna, 46 % poliester, 3% elastan. Nie wiem z czego wynika ta rozbieżność. Tak czy inaczej w obu przypadkach większość stanowi bawełna.

Made in...?
Portugalia. Chyba po raz pierwszy kupiłam rzecz zrobioną w tym kraju. Zauważyłam, że coraz więcej ubrań jest robionych w Turcji, Indiach , Indonezji czy Bangladeszu. Bardzo dobrze. Chiny to razem ze Stanami najwięksi truciciele świata. Trzeba ich bojkotować.

Kolor?
Sukienka występuje jeszcze w dwóch wersjach kolorystycznych granatowym i czarnym. I tu zasada jest następująca: zawsze wybierać jak najjaśniejsze kolory. Zminimalizujemy wtedy potencjalnie szkodliwy wpływ ciemnego barwnika na nasze zdrowie.


źródło: www.zara.com

*Nie lubię robić zakupów w Zarze, ze względu na nonylofenol używany w chińskich fabrykach podczas procesu produkcji. Ale, że sukienka została zrobiona w Portugalii i jest w jasnym kolorze, mam prawo mieć nadzieję, że jest przyjazna dla zdrowia.


czwartek, 20 sierpnia 2015

Baśń o ogrodniku

Zabiorę Was dzisiaj do krainy baśni. A więc, słuchajcie.

grafika Agnieszki Lodzińskiej

W pewnej wiosce żył sobie ubogi ogrodnik. Mieszkał z żoną i córką w małej drewnianej chatce, a trudnił się uprawą warzyw i owoców, które każdego ranka sprzedawał na targu. Niełatwe to było zajęcie, bo musiał borykać się z wieloma przeciwnościami losu. Co roku sadził inne rośliny w swoim ogrodzie i za każdym razem nowy problem zaprzątał jego głowę: czereśnie zjadały szpaki, jabłka drążyły robaki, ziemniaki brunatniały i gniły, marchew podgryzały nornice, a pietruszkę atakowały mszyce. Przez to jego plony były bardzo mizerne. Często wracał z targu z posępną miną, bo jego plony nie sprzedawały się dobrze, a kupujący wciąż narzekali na ich wygląd i jakość. Był bardzo zatroskany i myślał: „Gdybym tylko znalazł jakiś sposób na to, żeby owoce i warzywa pięknie rosły. Ludzie lubią piękno, kusi ich ładny wygląd. Moje warzywa są smaczne i zdrowe, ale nie wyglądają ładnie”. Innym zmartwieniem ogrodnika była jego żona, która ciągle narzekała, że jej mąż nie potrafi uprawiać roślin i że muszą żyć w biedzie. Bardzo go to trapiło, bo kochał swoją rodzinę i chciał dla niej jak najlepiej. We wszystkich smutkach dnia codziennego największym pocieszeniem była jego mała córeczka Jagoda. Wskakiwała na kolana i w mig potrafiła go rozweselić śmiejąc się swoim cienkim głosikiem i zaplatając rączki na jego szyi. O tak, była jego skarbem, największą radością i oczkiem w głowie.

Pewnego dnia ogrodnik jak zwykle wracał wozem z targu do domu. Dzień był wyjątkowo pochmurny. Granatowo siwe obłoki sunęły po niebie gnane bez litości przez coraz dzikszy wicher. Gałęzie drzew zaczęły się łamać, błyskawice z trzaskiem rozpruły czarne niebo, a z góry posypał się grad. Koń stanął dęba, zaczął żałośnie parskać i podrywać się na tylnych nogach. W pewnym momencie szarpnął mocno i pogalopował na oślep ciągnąc za sobą wóz, który podskakiwał na wybojach jak szmaciana lalka na niewidocznych sznurkach. Owoce i warzywa wysypywały się z wozu i rozłupywały tworząc na ziemi kolorowy dywan. Przerażenie zaglądało w oczy ogrodnika. W żaden sposób nie mógł zatrzymać oszalałego ze strachu konia. Gnali przez las, który stawał się coraz gęstszy i ponury, a droga coraz węższa i bardziej kręta. W pewnym momencie wóz się przewrócił, koń jednym szarpnięciem wyswobodził się z uprzęży i pogalopował przed siebie, a ogrodnik upadł bez przytomności na ziemię.

Kiedy się ocknął, była już ciemno. Powoli zdał sobie sprawę, że tę noc spędzi w lesie. Na tę myśl wzdrygnął się, bo cały był przemoczony i zmarznięty. Z przykrością pomyślał jak wiele trosk spadło na niego w ciągu jednego dnia. Gdy tak stał nie wiedząc co ze sobą począć, nagle zauważył malutkie światełko, płomyczek migoczący w ciemności. Bez zastanowienia ruszył w jego stronę. W oddali zamajaczył kontur chatki, a światło wydobywało się z małego okienka. Podszedł nieśmiało do mosiężnych drzwi i zapukał:
- Puk, puk - rozległ się stukot, lecz nikt nie odpowiedział. Wtedy ogrodnik nacisnął klamkę i wszedł powoli do środka. 
- Jest tu kto? – zapytał niepewnie.
Odpowiedział jedynie strzelający wesoło z paleniska płomień, który zachęcał do ogrzania zmarzniętych dłoni. Rozejrzał się po izbie i  podszedł powoli do ognia. Ledwie przyłożył do niego skostniałe dłonie, gdy odezwał się głos:
- Witaj przybyszu.
Ogrodnik przestraszony odwrócił się i ujrzał starca o białych włosach do ramion w białej powłóczystej szacie do samej ziemi.
- Ja...ja...przepraszam Starcze. Koń przestraszył się burzy i poniósł mnie przez las. Trafiłem tu całkiem przypadkiem... - i zamilknął zmieszany, że pojawił się jak nieproszony gość, w dodatku wszedł bez pozwolenia i grzał się przy cudzym kominku. Zrobiło mu się bardzo głupio.
- Przypadkiem powiadasz? - odrzekł Starzec - Nic w życiu nie dzieje się przypadkiem... - dodał.
- Jak to? Nie rozumiem...Nie znam Ciebie Starcze - zdziwił się ogrodnik.
- Nie znasz mnie, a to właśnie ja jestem odpowiedzią na Twoje troski - odparł tajemniczo. 
- Troski, moje troski? - wyszeptał ogrodnik zupełnie zbity z tropu.
- O czym myślałeś zanim koń cię poniósł? – zapytał Starzec.
Ogrodnik nic nie rozumiejąc, podrapał się po głowie. Wytężył jednak myśli, bo grzeczność nakazywała wytłumaczyć się gospodarzowi:
- Wracałem z targu, myślałem o tym, że ludzie nie chcą kupować moich warzyw i owoców. Chciałem znaleźć sposób, aby to się zmieniło.
- A więc, sam widzisz. Twoje myśli cię do mnie przywiodły. Mam tu coś, co spełni twoją prośbę. W kociołku nad paleniskiem znajdziesz magiczny eliksir, który sprawi, że twoje zbiory będą tak urodziwe jak nigdy dotąd. Żaden owad czy zaraza już ich nie zaatakuje, a na targu nie będą miały sobie równych. Jest jeden warunek: nie możesz ich jeść ani ty, ani twoja rodzina. Tymczasem przenocuj w chatce, a jutro rankiem powrócisz do domu.

Ogrodnik zdumiał się, zajrzał z ciekawością do bulgoczącego kociołka, już otworzył usta by coś powiedzieć, ale gdy się odwrócił, Starca już nie było. Zniknął tak samo nagle, jak się pojawił. Następnego dnia o świcie ogrodnik znalazł przed chatką Starca swój wóz i zaprzęgniętego do niego konia. Pędził do domu co tchu, smagając i popędzając konika. 

Jeszcze tego samego dnia ogrodnik spryskał wszystkie owoce i warzywa w swoim ogrodzie tajemniczą miksturą otrzymaną od Starca. Rankiem nie mógł uwierzyć własnym oczom: tłuściutkie truskawki czerwieniały na krzaczkach, czereśnie błyszczały na drzewach niczym brylanty, jabłka były tak dorodne, że gałęzie uginały się pod ich ciężarem. Nie było śladu szkodników, ani żadnych chorób. Ogród wyglądał rajsko. 

Tak jak przewidział Starzec, na targu wszyscy chętnie kupowali wspaniałe warzywa i owoce do ostatniej sztuki. Radość ogrodnika i jego żony nie miała granic. Stał się on niebawem największym gospodarzem w okolicy, a jego zbiory były na tyle doskonałe, że wszyscy chcieli kupować tylko u niego. Ogrodnik pracował w pocie czoła, codziennie pryskał roślinki miksturą i pamiętał, aby samemu ich nie jeść , choć nie bardzo wiedział dlaczego. Zakazał też próbowania owoców z ogrodu swojej żonie i córce. 

Mijały miesiące a ogrodnik coraz bardziej się bogacił na uprawie. Zbudował piękny dom, jego żona żyła w dobrobycie, o jakim zawsze marzyła. Jedynie jego córeczka nie była szczęśliwa. Siadała wieczorami na kolanach taty i żaliła się.
- Wolałam jak nie było mikstury. Teraz tatku nie ma cię w domu, mama się stroi, chodzi na bale, a ja siedzę sama w wielkim domu i w dodatku nie mogę jeść niczego z ogrodu, ani się tam bawić. Wolałam, jak było dawniej.
Ale ogrodnik mimo, że bardzo kochał córkę, nie zwracał zbytnio uwagi na jej dąsy. Zajmował się pracą i pomnażaniem majątku. Jego ogród rozrósł się do wielkich rozmiarów, a chętnych na jego towary nie można było zliczyć.

Pewnego dnia wielkie nieszczęście spadło na rodzinę ogrodnika. Jego mała córeczka ciężko zachorowała. Zrozpaczony ojciec wezwał najlepszego lekarza w okolicy, aby zaradził chorobie. Ten zbadał córeczkę i bezradnie rozłożył ręce:
- To tajemnicza choroba, która dotyka coraz więcej mieszkańców w okolicy. Pojawiła się kilka miesięcy temu i zbiera coraz obfitsze żniwo. 
- Ale doktorze, jak można wyleczyć tą chorobę? Zrobię wszystko, żeby uratować moją córeczkę - rzekł zdesperowany.
- Nie znamy jej przyczyny, więc nie mamy lekarstwa. 

Zdruzgotany słowami lekarza ojciec, długo myślał i rozpaczał, aż w końcu uznał, że jego ostatnią nadzieją jest Starzec, który swego czasu dopomógł mu w niedoli i wręczył tajemniczą miksturę. Miał nadzieję, że i tym razem, inna mikstura wybawi od śmierci jego ukochaną córeczkę. Ogrodnik cały dzień szukał drogi do chatki Starca. Przypomniał sobie dzień, w którym w czasie burzy trafił tu po raz pierwszy. Dotarł do chatki, wbiegł do środka i rozpaczliwie zaczął wołać Starca, ale ten się nie zjawiał. Po całej nocy nawoływań wreszcie padł wyczerpany z rozpaczy i bezsilności. Obudził go głos Starca:
- A więc, jesteś z powrotem.
- Starcze, błagam, pomóż mi, uratuj moje dziecko - krzyczał ogrodnik.
- Nie mogę, nie dotrzymałeś warunków. Ani ty, ani twoi bliscy mieliście nie próbować owoców potraktowanych miksturą.
- A więc to kara za to? To ta przeklęta mikstura? - pytał ze łzami w oczach.
- Tak, przez niego twoja córka jest chora - wyjaśnił Starzec.
- Ale przecież ona nie próbowała owoców, zabroniłem jej tego - odparł ogrodnik.
- Mylisz się. Nudziła się sama w wielkim domu i często chodziła do ogrodu i podjadała owoce - rzekł Starzec.
- Starcze, zatrułeś moje dziecko - rzucił oskarżycielsko.
- Nie ja to zrobiłem tylko ty i nie tylko twoje dziecko się zatruło. Czy słyszałeś, że od czasu jak zacząłeś sprzedaż magicznych owoców wiele osób zaczęło chorować? Czy nie przyszło ci do głowy dlaczego zakazałem spożywania owoców tobie i twoim bliskim?
Ogrodnik patrzył na Starca tępym wzrokiem nic nie rozumiejąc.
- To ty z chęci zysku i zdobycia bogactwa zatruwałeś tych wszystkich ludzi - ciągnął dalej Starzec - Czy nie pomyślałeś, że skoro owady nie chcą jeść twoich owoców, to tym bardziej nie powinni tego robić ludzie?

Ogrodnik nagle zrozumiał, że zrobił bardzo źle i zaczął płakać. W głębi duszy zawsze czuł, że magiczna mikstura zatruwa owoce, dlatego sam ich nie jadł i zabronił tego samego swojej rodzinie. Prawdą było, że zaślepiła go żądza szybkiego zysku. Wracał do domu ze łzami w oczach. W głowie brzmiały ostre słowa Starca, a prawda kuła w serce. Tak bardzo pragnął, żeby choroba opuściła jego córeczkę. Obiecał sobie i Bogu, że jeśli wyzdrowieje, zniszczy miksturę i całą uprawę, aby już nigdy nie powodować cierpienia innych. 

Tak też się stało. Pewnego dnia córeczka obudziła się całkiem zdrowa. Ogrodnik zrobił tak, jak w duchu sobie obiecał. Ku rozpaczy żony, zniszczył miksturę, spalił warzywa i owoce, i stał się znów biednym ogrodnikiem, który uprawiał swój mały ogród. Wróciły do niego nornice, mszyce i robaki, ale raz na zawsze odeszła tajemnicza choroba, która szalała w okolicy i która o mały włos nie odebrała mu najcenniejszego skarbu. Tylko jego żona powróciła do dawnego narzekania na swoją biedę i niedolę, ale ogrodnik już jej nie słuchał i każdego dnia wracał z targu do domu z uśmiechem na twarzy.



środa, 12 sierpnia 2015

Detoks szafy w 7 krokach

W poprzednim wpisie pt. A Ty co masz w swojej szafie?, przedstawiłam Wam stan mojej szafy w której, jak się okazało, królują ubrania z poliestru. To odkrycie było dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się, że większość moich ubrań stanowią materiały syntetyczne, które nie przepuszczają powietrza, elektryzują się, są łatwopalne i ogólnie niezdrowe dla organizmu. Czas to zmienić, ale oczywiście nie od razu. Co nagle, to po diable. Należy zacząć od zrobienia kilku prostych kroków i od zmiany zakupowych nawyków.


Na czym polega detoks szafy?
Detoks, jak sama nazwa mówi, to oczyszczanie z toksyn. Chodzi o stopniową eliminację syntetycznych materiałów z naszej szafy. Poprzez skórę absorbujemy bowiem większość substancji, z których wykonane są nasze ubrania. Dlatego kwestia ich składu ma tak istotne znaczenie dla naszego zdrowia. Musimy zwracać uwagę nie tylko na to, czym karmimy nasze ciało, co na nie aplikujemy, ale także czym je okrywamy.

DETOKS SZAFY W 7 KROKACH

KROK #1: A Ty co masz w swoje szafie?
Kolej na Ciebie. Zacznij od sprawdzenia metek wszystkich ubrań w Twojej szafie. Może to brzmieć, jak karkołomne zadanie, ale w rzeczywistości nie jest to wcale trudne. Przeczytaj po kolei skład metek, pójdzie to naprawdę szybko, zwłaszcza w przypadku ubrań, które wiszą na wieszakach. Możesz zapisać rezultaty w formie tabelki lub zwykłych notatek. U mnie było to o tyle niepotrzebne, że większość metek witała mnie tak samo: "dzień dobry, tu 100% poliester. Podszewka też 100% poliester". Niektóre ubrania mogą być pozbawione metki lub posiadać metkę nieczytelną, spraną. Nic nie szkodzi. Najważniejsze to zdobyć ogólny pogląd na temat zawartości Twojej szafy.

KROK#2: Sprawdź właściwości materiałów
Masz już wiedzę na temat materiałów, z których wykonane są Twoje ubrania? Doskonale, teraz przeczytaj podstawowe informacje na ich temat. Aby nie powtarzać treści już istniejących wpisów, podam linki. Kasia z bloga Simplicite w sposób bardzo przystępny omawia właściwości poszczególnych materiałów: Co to za materiał - Część I oraz Co to za materiał - Część II. Autorka nie wspomina nic na temat wpływu materiałów na nasze zdrowie, ale tym zajmuję się ja.

KROK#3: Zrób porządek w szafie
Jeśli dawno nie robiłaś segregacji ubrań, masz teraz do tego doskonałą okazję. Zazwyczaj ubrania segregujemy zadając sobie kilka pytań: czy ubranie na nas pasuje, czy jest zniszczone, czy jest piękne lub pamiątkowe? Do tych zasad, proponuję dorzucić jeszcze jedną: czy jest zrobione z naturalnego materiału? Myślę, że to dodatkowe kryterium, pozwoli uwolnić się przynajmniej od kilku syntetyków. 

KROK#4: Doceń naturalne materiały z Twojej szafy 
Zacznij częściej nosić ubrania, które są wykonane z naturalnego materiału. W moim przypadku stanowi to ok. 30% wszystkich ubrań, przeważają bawełniane koszulki. Staraj się, aby syntetyk nie miał bezpośredniego kontaktu ze skórą. Dla przykładu, nawet jeśli wybrałaś do pracy elegancką poliestrową bluzkę, załóż pod spód bawełniany podkoszulek. Po pierwsze, bawełna jest przyjazna dla skóry, a po drugie może stanowić warstwę izolacyjną.  

KROK#5: Na zakupach zawsze czytaj metki! 
Przy okazji następnych zakupów ubraniowych, stań się bardziej uważna i obowiązkowo czytaj metki. W miarę możliwości wybieraj naturalne włókna lub mieszanki np: 70% bawełna, 20% poliester, 10% elastan. Zwracaj też uwagę na kraj produkcji. Jeśli masz do wyboru Made in China, a Made in Turkey - wybierz to drugie. Ja kupuję ubrania niezwykle rzadko, bo wprost nienawidzę zakupów. Kolejki w przymierzalni, coraz gorsza jakość ubrań, zbyt duży wybór, powszechne nadruki, dziwaczna moda, odrzucają mnie skutecznie od szaleństw w galeriach handlowych. Z drugiej strony mniej wydaję na ubrania, co powoduje, że mogę sobie pozowlić na coś droższego z naturalnego materiału. Marzy mi się kaszmirowy sweter...

KROK#6: Zacznij detoks szafy od bielizny
W poprzednim artykule pisałam o tym, że poprzez skórę absorbujemy większość substancji, z których wykonane są nasze ubrania, a im bliżej ciała się one znajdują, tym wchłanianie jest większe. Dlatego, największą wagę powinniśmy przywiązywać do składu bielizny i podkoszulek. Kiedyś bielizna była faktycznie biała, czyli wolna od często szkodliwych barwników, bawełniana, czyli z naturalnego, zdrowego materiału, a dodatkowo w procesie gotowania ginęły wszelkie chorobotwórcze drobnoustroje, grzyby itp. Obecnie, bielizna ma wszystkie kolory tęczy, można ją prać w max. temperaturze 40 i jest często wykonana z poliestru. Ten ostatni fakt jest najbardziej niepokojący. Nosząc taką bieliznę, zwłaszcza latem, narażamy się na przegrzewanie jajników bądź jąder i może to prowadzić do poważnych konsekwencji, w tym do niepłodności. Dlatego powinniśmy w ogóle zrezygnować z bielizny syntetycznej. 

KROK#7: Staraj się unikać ubrań o ciemnych nasyconych kolorach
Substancje używane w procesie barwienia tkanin są często bardzo słabej jakości i szkodzą zdrowiu. Na pewno każda z Was nie raz kupiła ubranie, które farbuje. Dlatego najlepiej unikać głębokich nasyconych barw tj. czerń, granat, czerwień, grafit czy niebieski zwłaszcza w przypadku ubrań, które będą się bezpośrednio stykać z ciałem. Wybieraj bieliznę i podkoszulki w jasnych neutralnych kolorach.

środa, 5 sierpnia 2015

A Ty co masz w swojej szafie?

Ja sprawdziłam i się załamałam: 70% moich ubrań jest zrobionych z poliestru, czyli krótko mówiąc z plastiku. Dla osoby, która od ponad dwóch lat prowadzi walkę z nadmiarem chemii w życiu, to gorzkie rozczarowanie. Jak mogłam pominąć tak ważną kwestię?


To odkrycie uzmysłowiło mi, jak wiele obszarów trzeba wziąć pod uwagę, aby żyć zdrowo. Stąd też artykuły na moim blogu zostały opatrzone poszczególnymi etykietami: 

  • jedzenie bez chemii
  • kosmetyki bez chemii
  • ubrania bez chemii
  • powietrze bez chemii

Najwięcej wpisów dotyczy jedzenia i kosmetyków, ale postaram się, aby pozostałe tematy wkrótce się tu pojawiły. 

Jakie znaczenie dla zdrowia ma skład ubrań?
Ogromne. Poprzez skórę absorbujemy większość substancji, z których wykonane są nasze ubrania, a im bliżej ciała się one znajdują, tym wchłanianie jest większe. Dlatego, największą wagę powinniśmy przywiązywać do składu bielizny i podkoszulek. Kiedyś bielizna była faktycznie biała, czyli wolna od często niebezpiecznych barwników, bawełniana, czyli z naturalnego, zdrowego materiału, a dodatkowo w procesie gotowania (bieliznę się kiedyś gotowało) ginęły wszelkie chorobotwórcze drobnoustroje, grzyby itp. Obecnie, bielizna ma wszystkie kolory tęczy, jest często wykonana z poliestru i można ją prać w max. temperaturze 40.
Poza tym ubrania z materiałów syntetycznych są pochodnymi tworzyw, z których wykonywane są plastikowe butelki, czy reklamówki. Oznacza to, że skóra w nich nie oddycha i bardziej się poci. W szerszej perspektywie to zjawisko powoduje kreowanie wśród ludzi sztucznego zapotrzebowania na niebezpieczne dla zdrowia antyperspiranty i co za tym idzie wzrost zysków dla koncernów farmaceutycznych. A wystarczyłoby pomyśleć o ubraniach z naturalnych włókien.  

Dlaczego moja szafa jest w tak toksycznym stanie?
Oczywiście to moja wina i mojego wygodnictwa, a także braku świadomości, że czytanie metek jest tak samo ważne, jak czytanie etykiet produktów spożywczych. Zawsze starałam się kupować ubrania praktyczne, tzn. takie, które się nie gniotą, nie rozciągają, nie mechacą i są łatwe w utrzymaniu. Inaczej mówiąc, stawiałam głównie na wytrzymałość i sprężystość. Przy zakupie nie interesowałam się w ogóle, z jakiego materiału są zrobione i nie miałam pojęcia, że to, co nosimy ma, aż taki wpływ na nasze zdrowie. Co prawda, już w zeszłym roku poruszyłam temat głośnej akcji Detox przeprowadzonej przez Greenpeace, która wyciągnęła na światło dzienne używanie toksycznych substancji w procesie produkcji ubrań: Dirty Laundry - Chemikalia w ubraniach. Skupiając się na szkodliwości barwników, pominęłam najbardziej podstawową kwestię: materiału z jakiego są wykonane ubrania. I teraz mam za swoje. Wyhodowałam w swojej szafie prawdziwy plastikowy bazar. Najgorsze jest to, że do wielu rzeczy bardzo się przywiązałam, a kiedy dowiedziałam się, że są zrobione w 100% z poliestru zastanawiałam się, czy je w ogóle kiedykolwiek założę. Ale nie popadajmy w paranoję...

Co zrobić, gdy nagle zdasz sobie sprawę, że większość noszonych przez Ciebie ubrań jest z materiałów syntetycznych? 
Przede wszystkim zachować spokój. Odkrycie składu moich ubrań, było dla mnie prawdziwym szokiem, ale nie straciłam zimnej krwi. Mimo, że w pierwszej chwili postanowiłam, że już nigdy nie założę ubrań o tak fatalnym składzie, to po chwili pomyślałam, że przecież nie wyrzucę od tak 3/4 szafy, zwłaszcza, że niedawno przeprowadziłam segregację ubrań i objętość mojej szafy zmniejszyła się o połowę. Dlatego postanowiłam podejść do tematu, tak jak kiedyś do tematu jedzenia. Działać stopniowo i metodą małych kroczków eliminować chemię w szafie. Tu znajdziecie mój ostatni wpis na temat tego, jak zrobić Detoks szafy w 7 krokach .

czwartek, 23 lipca 2015

Jak wzmocnić odporność organizmu?

Sprawdzony eko-sposób na podniesienie odporności

MAGICZNA MIKSTURA

Wieczorem:
Szklankę wypełnić do połowy przegotowaną letnią wodą. Wsypać do niej łyżeczkę pyłku pszczelego i wymieszać. Następnie dodać łyżkę miodu i ponownie wymieszać, aż do rozpuszczenia. Odstawić na 12 godzin.*







Rano następnego dnia:
Dopełnić szklankę przegotowaną letnią wodą. Wkropić sok z połówki cytryny i wypić na czczo.**





Pić codziennie i cieszyć się dobrym zdrowiem.

* Należy pamiętać, że miód traci swoje lecznicze właściwości w temperaturze  powyżej 40 °C, dlatego tak ważne jest, aby woda nie była zbyt ciepła. Konieczne jest też pozostawienie mikstury na kilkanaście godzin, aby uwolniły się z miodu lecznicze enzymy. Pyłek pszczeli można pominąć, chociaż warto go dodać, bo jest bogatym źródłem wielu witamin i mikroelementów takich jak: witaminy B1, B12, A, C, E, P, PP, kwas pantonenowy i foliowy, sole mineralne. Pyłek posiada także działanie antybakteryjne i wzmaga odporność organizmu.

** Sok z cytryny dodajemy głównie, aby złamać słodko-mdły smak mikstury. 


Dowody na skuteczność działania mikstury:
  • Od  kiedy mój tata, który choruje na serce, regularnie pije miksturę zwiększyła się jego wydolność serca - potwierdziły to badania. Ponadto czuje się o wiele silniejszy. W zeszłym roku przebył poważną chorobę. Sam mówi, że nie przeżyłby, gdyby nie pił miodu. Sami lekarze potwierdzili, że jest nadzwyczaj silny.
  • Miksturę pije również mój mąż. Nie chorował od tego czasu ani razu.
  • Moja mama - jak wyżej. Zero przeziębień.
  • Piję i ja, regularnie od września ub.r. W tym czasie przeszłam tylko jedno przeziębienie, które trwało 2 dni. Dla porównania wcześniej infekcje/grypy trwały u mnie 1-2 tygodnie, a  było ich kilka. Biorąc pod uwagę fakt, że od co najmniej roku mam yersinię, która zdążyła wyniszczyć i osłabić mój organizm, to prawdziwe curiosum, że nie łapię przeziębień. (Aktualizacja: Przeszłam niedawno 2 tygodniową grypę, ale było to niedługo po intensywnej antybiotykoterapii przeciwko yersiniozie, a wiadomo antybiotyki osłabiają wewnętrzne "wojsko" i choróbsko mnie pokonało, nawet magiczna mikstura nie pomogła).
Ważne:
Aby mikstura zaczęła uodparniać trzeba ją pić CODZIENNIE przez co najmniej kilkanaście tygodni.

czwartek, 16 lipca 2015

Jak czytać składy kosmetyków?

Mascara Lancome Definicils

Analizy składu dokonam na przykładzie mojego ulubionego tuszu do rzęs, którego używam od kilku lat  i przedstawię prosty sposób na to, jak szybko i sprawnie ocenić czy warto kupić dany produkt.



Według międzynarodowych uregulowań, składniki powinny być wymienione w kolejności od największej do najmniejszej ilości według stężenia. Te składniki, których zawartość w kosmetyku nie przekracza 1% nie muszą być w ogóle wymieniane.

W praktyce, analiza składów kosmetyków naszpikowanych łacińskimi nazwami, może przyprawić o zawrót głowy. Aby nieco ułatwić analizę, znalazłam ciekawy sposób jak to zrobić. Listę składników należy podzielić na 3 części:
 
I zawiera 90% składników
II zawiera 9% składników
III zawiera pozostały 1 % składników


Według tej metodzie mój tusz ma następujący skład:

90% stanowi:
  • Aqua/Water - woda
  • Paraffin – parafina, otrzymywana podczas destylacji ropy naftowej
  • Cera Alba/Beeswax – wosk pszczeli
  • Acacia senegal gum – guma arabska – wysuszona żywica akacji senegalskiej, czyli pochodzenie roślinne
  • Stearic Acid – kwas stearynowy – otrzymywany z naturalnych tłuszczy
  • Copernicia Cerifera Cera/Carnauba Wax/Palmitic Acid - naturalny wosk palmowy
  • Triethanolamine – Trietanoloamina. Regulator pH. Znajduje się na liście substancji dozwolonych do stosowania w kosmetykach wyłącznie w ograniczonej ilości, zakresie i warunkach stosowania. 
9% stanowi:
  • Simethicone - simetikon
  • Sodium Polimethecrylate - poliakrylan sodu, substancja łatwo wiążąca wodę
  • Myristic Acid - kwas mirystynowy, organiczny związek chemiczny, nasycony kwas tłuszczowy 
  • Aminomethyl Propanediol - pochodzenia chemicznego
  • Hydroxyetycellulose - hydroksyetyloceluloza
  • Panthenol - Pantenol
  • Polyqauterium-10 - sól amoniowa
1% stanowi:
  • BHT - butylowany hydroksytoluen, substancja konserwująca i przeciwutleniacz
  • Imidazolidinyl Urea - imidazolidyno mocznik, substancja konserwująca
  • Methylparaben - metyloparaben, substancja konserwująca
  • Propylparaben - propyloparaben, substancja konserwująca
  • May contain CI 77007 Ultramarines - naturalny barwnik
  • CI 77499 Iron Oxides - tlenek żelaza

Nie wiem, na ile ta analiza jest wiarygodna, ale opierając się na niej mój tusz nie wypadłby, aż tak źle. Niestety, wyczytałam również, że w przypadku, gdy długą listę składników roślinnych poprzedza woda może to oznaczać, że wyciągi roślinne zostały mocno rozwodnione i ich koncentracja w kosmetyku jest niska.
W związku z tym, że kosmetyk budzi u mnie mieszane uczucia, zalecam sobie i innym:
!  zachować ostrożność


środa, 8 lipca 2015

Kurczaki fermowe - dlaczego nie powinno się ich jeść?

Jak już powszechnie wiadomo, kurczaki są karmione antybiotykami i hormonami. Dlatego nie zaleca się spożywania ich mięsa przez małe dzieci, u których wywołuje to negatywne skutki w postaci np. wzrostu piersi u małych dziewczynek. Nie wiem czy to prawda, ale jest wiele innych powodów dla których my wszyscy powinniśmy zrezygnować z jedzenia kurczaków fermowych. I nie dowiecie się o tym z mediów.

Moi rodzice od jakiegoś czasu prowadzą mini-gospodarstwo ekologiczne. Z zapartym tchem śledzę ich poczynania i ciągle dowiaduję się czegoś nowego. Dziś pokażę Wam zdjęcia kurczaków zrobione w trzy dni po wykupieniu ich z fermy drobiowej, opiszę ich zachowanie i spektakularną metamorfozę jaką przeszły w ciągu zaledwie 2 tygodni.

3 dni po przybyciu z fermy drobiowej do eko-gospodarswa
1. Kurczaki są tak przyzwyczajone do siedzenia w kupie na sobie, że dosłownie nie są w stanie wykorzystać dodatkowej wolnej przestrzeni. Są pobrudzone odchodami, bo zapewne w fermie jedne "robiły" na drugie.






















2. W fermie są karmione wyłącznie paszą, dlatego w nowych warunkach nie potrafią jeść zieleniny. Najzwyczajniej w świecie nie wiedzą, co to takiego. To co tam podjadają na zdjęciu to kamienie - na trawienie. Niebywałe jest to, że kompletnie nie interesuje ich zielony mlecz. 


Dla porównania swojskie kury, które wręcz zabijają się o kawałek zielonej sałaty:



3. Kurczaki w fermie rosną tak szybko, że pióra nie nadarzają za wzrostem ich ciała, stąd całe połacie łysych placów. Początkowo myślałam, że wydziobują sobie pióra...



4. To co chyba najsmutniejsze: kurczaki przeważnie siedzą, bo nie potrafią chodzić! Teraz dopiero się tego uczą. Ich kroki są chwiejne i nieporadne, niczym kroki małego dziecka (na zdjęciu ciężko jest to spostrzec, ale aby się nie przewrócić, chodzą przy ścianie i opierają się o siebie).


2 tygodnie później...
Widać, że odżyły, zaczęły normalnie chodzić, jeść zieleninę . Żywo interesują się otoczeniem. Wychylają nawet główki przez szczebelki ogrodzenia. Są teraz pięknie upierzone, bialutkie i na pewno o niebo szczęśliwsze i zdrowsze niż na fermie. Po kilkotygodniowym "oczyszczeniu" ich mięso będzie się nadawało do spożycia.



Moje wnoski
Według filozofii wschodniej, która zaleca wegetarianizm, zwierzęta w momencie śmierci przeżywają ogromny stres i negatywne wibracje są zapamiętywane przez komórki w ich ciele. Człowiek zjadając negatywnie wibrujące mięso, ponosi tego konsekwencje. A co z mięsem, które jest permanentnie faszerowane złą energią? Takie kurczaki fermowe zapamiętują w swoich komórkach wyłącznie stres, cierpienie i to przez całe swoje 6 tygodniowe życie (tyle bowiem żyje kurczak fermowy). Abstrahując już od względów etycznych, jaką wartość energetyczną ma takie mięso? Czasem zastanawiam się czy lęk, cierpienie, negatywne myśli, smutek u ludzi nie są spowodowane spożyciem negatywnego "paliwa energetycznego" w postaci np. mięsa kurczaków, chowanych w skandalicznych warunkach. Wszyscy przecież stanowimy cząstkę tej samej energii, zgodnie z zasadą "jesteśmy tym, co jemy".


czwartek, 2 lipca 2015

Eko warzywa na balkonie

Czy w środku wielkiego miasta, w bloku na balkonie można wyhodować warzywa? 
...

Wystarczy tylko chcieć.

Już drugi rok z powodzeniem prowadzimy z mężem balkonowy ogródek. W tym sezonie zdecydowanie najlepiej wyrosły sałata masłowa i rzodkiewka.



Sałata znajduje się bardzo blisko Brudnej Dwunastki, co oznacza, że zawiera sporo pestycydów. Poza tym jest delikatnym warzywem i ciężko ją porządnie umyć. Dlatego warto pomyśleć o zasadzeniu sałaty we własnym zakresie. Do tego naprawdę niewiele potrzeba. Trochę serca i wody, a wyrosną piękne zielone listki idealne do pysznych sałatek i kolorowych kanapek.

O Brudnej Dwunastce pisałam TUTAJ.


Rzodkiewka jest pyszna, sporych rozmiarów, a przede wszystkim bez żadnej chemii.


Nieco gorzej pogodowe anomalie zniosły w tym roku ogórki, których w naszym balkonowym ogródku zawiązało się niewiele. 



Dla porównania w zeszłym roku pięknie wyrosła rukola i pomidorki koktajlowe. Niestety nie posiadam zdjęć.

Warzywa rosną w drewnianych skrzynkach i są troskliwie pielęgnowane przez mojego męża.


Na balkonie można wyhodować prawie wszystko. Oto jak pięknie rozrosła się mięta. Spróbujcie napić się prawdziwej herbaty parzonej ze świeżych listków, a gwarantuję, że już nigdy nie wrócicie do torebek. Mięta jest mało kłopotliwa w utrzymaniu i można się cieszyć jej aromatem od wiosny do późnej jesieni.


Towarzystwa mięcie dzielnie dotrzymują melisa i pokrzywa, z których herbatki również nie mają sobie równych. Zwłaszcza herbata ze świeżej mielisy ma zupełnie inny smak, niż ta z torebki. Ma zdecydowany cytrynowy aromat.



Zachęcam i Was do stworzenia takiego balkonowego ogródka. Efekt może przerosnąć najśmielsze oczekiwania!

czwartek, 25 czerwca 2015

Przewlekłe stany podgorączkowe a yersinia

Diagnoza - yersinioza

Tak jak zapowiedziałam w jednym z poprzednich wpisów, chciałabym podzielić się dzisiaj z Wami moją historią. W bliżej nieokreślonej przeszłości zapadłam na podstępną i rzadką chorobę, której konsekwencje ponoszę do dziś. Ta choroba to yersinioza, wywoływana przez pałeczki Yersinii (jest ich aż 7 gatunków, z czego najczęściej występującym jest Yersinia enterocolitica). Można się nią zarazić dosłownie wszędzie: najczęściej poprzez zjedzenie niedogotowanego, zakażonego mięsa wieprzowego, zwłaszcza że w Polsce (i nie tylko) nie ma obowiązku badania zwierząt hodowlanych na nosicielstwo yersinii. Zjedzenie surowych warzyw i owoców także może zakończyć się zakażeniem. Przykładem jest afera w Marwicie z 2007 roku, kiedy to sanepid wykrył pałeczki yersinii w jednodniowych sokach marchwiowych tej firmy. Nie wiadomo, ile osób zakaziło się wtedy tą bakterią. Yersinioza najczęściej zanika samoistnie bez leczenia, w moim przypadku stało się inaczej.


Od ponad roku mój stan zdrowia stopniowo się pogarszał. Chyba podświadomie zaczęłam szukać ratunku, upatrując w moich problemach zdrowotnych błędów w odżywianiu, niewłaściwym trybie życia itd. Zaczęłam się bliżej interesować tematem, co zbiegło się również  z pomysłem na założenie bloga o życiu bez chemii. Czułam się coraz gorzej. Często dopadał mnie ból gardła i stany podgorączkowe. Wtedy myślałam, że to z powodu przeziębienia. Chudłam, byłam coraz bardziej zmęczona. Zmęczenie powodowało rozgoryczenie i frusrację. Złe samopoczucie fizyczne przełożyło się z kolei na fatalne samopoczucie psychiczne. To pociągnęło za sobą dalsze konsekwencje, o których już nie będę tutaj pisać. Po dłuższym czasie zauważyłam, że stany podgorączkowe pojawiają się coraz częściej. Doszło do tego, że codziennie miałam do 38 kresek (najczęściej 37,4-37,7). Już kilka lat temu zaczęły się u mnie problemy ze zdrowiem w postaci nawracającej niedokrwistości i stanów zapalnych jelit. Dlatego pierwsze co mi przyszło do głowy, to że pogorszenie mojego samopoczucia ma związek z jelitami. Zrobiłam endoskopie: gastro i kolonoskopię. Wyniki były złe i wtedy zaczęły się próby zdiagnozowania mojego stanu. Najpierw pobyty w szpitalu, podejrzenie choroby Crohna i nieswoistej choroby zapalnej jelit, leczenie Salofalkiem. Stany podgorączkowe jednak nie ustępowały. Potem kolejna gastroskopia i kolejna diagnoza: nadżerki, polipy, stan zapalny przełyku, żołądka, dwunastnicy i przy okazji Helicobakter Pyroli. Znów leczenie: antybiotyki, leki na refluks. I nadal nic, stany podgorączkowe utrzymywały się w dalszym ciągu. Lekarze zbywali mnie mówiąc: "to pewnie z emocji", "to z powodu stanu zapalnego jelit" poprzez "nie potrafię pani pomóc" skończywszy na "proszę przestać mierzyć temperaturę". I wreszcie po prawie rocznej tułaczce po rozmaitych specjalistach, szpitalach, trafiłam do pewnego profesora, który jako jedyny powiedział: „Pani jest ewidentnie chora i my znajdziemy przyczynę” Po prostu był pewien. Powiedział jedynie, że diagnoza stanów podgorączkowych nieznanego pochodzenia może potrwać i 2% z nich nigdy nie udaje się zdiagnozować. Profesor kazał zostawić dokumentację medyczną i czekać na odpowiedź. Na początku podeszłam do tego bardzo sceptycznie. Przestałam już wierzyć lekarzom. Po tygodniu dostałam jednak telefon: pilnie do szpitala. Tam zrobili mi kolejne badania i po 4 dniach postawili diagnozę: ostra i przewlekła jersinioza. Przeciwciała miałam tak wysokie, że aż zabrakło skali. Nic dziwnego, że czułam się tak fatalnie. Lekarze przecierali oczy ze zdumienia widząc tak spektakularnie wysokie miano przeciwciał przy tak nieswoistych objawach. Przy tak zaawansowanej jersinii powinnam mieć biegunki, bóle brzucha, a u mnie nic – tylko ukryte objawy: stany podgorączkowe i zdewastowany układ pokarmowy. Moja lekarz prowadząca powiedziała, że gdybyśmy nie odkryli tej jersinii na czas mogłoby się zakończyć dramatycznie, cokolwiek to znaczy. 

Najlepsze jest to, że wcześniej byłam badana na jersinię, aż 3 razy, w tym 2 razy w szpitalu. Za pierwszym razem badania wykonałam prywatnie: wynik był wątpliwy. Stąd w jednym z warszawskich szpitali na moją prośbę powtórzyli mi badanie, ale tylko na jeden gatunek yersinii, jakim jest y.enterocolitica – najcześciej występujący, podczas gdy ja w poprzednim badaniu miałam podwyższone przeciwciała przeciwko innemu gatunkowi yersinii pseudotuberculosis. Powiedziałam o tym lekarce, ale oczywiście zbagatelizowała sprawę i oświadczyła, że oni się nie zajmują innym gatunkami yersinii (sic!). Na szczęście w innym szpitalu się zajęli i zrobili mi badanie ogólne na wszystkie 7 gatunków. 

Dostałam antybiotyk i stany podgorączkowe częściowo ustąpiły. Jednak dopóki nie zrobię badań kontrolnych, nie mam pewności czy pozbyłam się tej bakterii na dobre. Wysokie przeciwciała mogą się utrzymywać jeszcze przez kilka miesięcy, ale istotne czy nastąpiła tendencja spadkowa poziomu przeciwciał. Spustoszenie w moim organizmie jest znaczne i potrzebuję dużo czasu, żeby zregenerować organizm. A oto co z moim oragnizmem uczyniła jersinia:


  • zapalenie jelit
  • zapalenie przełyku
  • przepuklina przełyku i refluks żółciowy (choć to akurat niekoniecznie od jersinii)
  • zapalenie błony śluzowej żołądka i dwunastnicy
  • niedokrwistość normocytarna z niedoboru żelaza
  • waga 52 kg przy wzroście 170cm (wcześniej ważyłam 56-58), i nic a nic nie mogę przytyć. Moja lekarz prowadząca w szpitalu żartowała,że powinnam opatentować jersiniozę jako metodę odchudzania
  • muszę to napisać, dla przyszłych mam, niestety yersinia może powodować poronienia

Jestem dopiero miesiąc po antybiotykoterapii i nie wiem jak zakończy się ta historia. Czy to już rzeczywiście koniec moich problemów, diagnoza i leczenie jest trafne? To pokaże czas, ale faktem jest, że czuję się lepiej. Po raz pierwszy od wielu miesięcy.

Inne przypadki yersinii
Yersinia atakuje różne części ciała. W moim przypadku przybrała postać jelitową. Od lekarki z Instytutu Hematologii w Warszawie dowiedziałam się o dwóch innych osobach zakażonych tą bakterią. W jednym przypadku była to postać stawowa yersinii, w drugim brzuszna, która zakończyła się martwicą wezłów chłonnych brzucha i słoniowacizną nogi. Obie kobiety, podobnie jak ja, wędrowały od Annasza do Kajfasza przez wiele miesięcy zanim została postawiona właściwa diagnoza.

Ufaj swojemu organizmowi
Ku przestrodze. Nie jestem zwolenniczką biegania po lekarzach z byle powodu i szukania dziury w całym. Ale organizm ludzki jest tak cudownym mechanizmem, tak mądrym, że po prostu trzeba go słuchać. Jeśli czujecie, że coś jest nie tak, nie bagatelizujcie tego. W cały tym pośpiechu, bieganinie, ferworze niezałatwionych spraw, wsłuchajcie się w swój własny organizm. I nie dajcie sobie wmówić, że "to samo przejdzie", "masz obsesję", "to ze stresu". Nie, stanowcze nie. Tak bardzo denerwują mnie reklamy np. środków przeciwbólowych „Zatrzymaj ból”. Ale przecież ból jest ostrzeżeniem, że coś złego dzieje się w naszym organizmie. Tak samo leki na wątrobę. Weź lek i po kłopocie. Nie dajcie też sobie wmówić, że stany podgorączkowe są od psychiki. To jakiś absurd! Mnie wysyłali już do psychiatry, to na pewno psychika, emocje, depresja – tak mówili mi nawet najbliżsi. A ja czułam, że to moje ciało jest chore i pewnego dnia postanowiłam, że będę szukać dopóty, dopóki nie dojdę co mi jest, bez względu na to ile to zajmie czasu. I tak nie mogłam normalnie funkcjonować, więc musiałam znaleźć przyczynę. I nagle ogarnął mnie spokój. W głowie zawitała myśl, że „znajdę przyczynę, to tylko kwestia czasu” i na lustrze w łazience przykleiłam następujący tekst:

„Pamiętaj, że Wszechświat już teraz zna rozwiązanie twoich problemów zdrowotnych, stawia na twojej drodze odpowiednich lekarzy i organizuje tak zdarzenia, abyś była zupełnie zdrowa. Bądź spokojna i pełna wiary. Wszechświat ma swoje sposoby i nie zastanwiaj się jakie.”



Ta karteczka wisi do dziś, bo do końca jeszcze nie wyzdrowiałam, ale powiem tylko, że odpowiedni lekarz pojawił się dosłownie w tydzień po napisaniu tej afirmacji. 

czwartek, 18 czerwca 2015

Eko sposoby na nadmierną potliwość

Naukowcy coraz częściej grzmią o szkodliwości antyperspirantów i dezodorantów. Straszą, że stosowanie produktów zawierających aluminium, parabeny i konserwanty może skutkować m.in. rakiem piersi. Bardzo prawdopodobne, skoro dzień w dzień aplikujemy toksyczne substancje bezpośrednio na węzły chłonne w okolicach piersi.

Jednak dla tych, którzy stawiają higienę, komfort i wygodę na pierwszym miejscu naturalnym jest codzienne stosowanie preparatów, które niwelują przykry zapach i ograniczają potliwość. Wydzielanie potu jest naturalnym mechanizmem organizmu człowieka pozwalającym utrzymać prawidłową temperaturę ciała. Najwięcej gruczołów łojowych znajduje się na stopach, dłoniach i pod pachami. Są osoby, które nie mają problemów z nadmierną potliwością, innym ten wstydliwy problem spędza sen z powiek. Z tą przypadłością borykają się zarówno mężczyźni, jak i kobiety.

Nadmierne wydzielanie potu i przykry zapach nie jest związane li tylko z brakiem higieny, a przekonanie, że „ktoś śmierdzi, bo się nie myje” jest niekiedy bardzo krzywdzące. Często może być to objaw poważnej choroby tj. białaczki, cukrzycy, gruźlicy. Za nadmierną potliwość odpowiadają też często geny i zwyczajnie dziedziczymy ją po naszych przodkach. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że problem ten ma również inne przyczyny.

Już jako nastolatka miałam problemy z nadmierną potliwością stóp i pach. I tak borykałam się z tym problemem latami ze zmienną intensywnością. Aż do czasu, kiedy zaczęłam moje życie bez chemii...

Moje sposoby na radzenie sobie z potliwością:

Wyrzuć "śmieci" ze swojego menu
Większość problemów zaczyna się na talerzu. Jesteśmy tym, czym się żywimy. Nadmierne spożywanie słodyczy i ogólnie żywności wysoko przetworzonej skutkuje z mojego doświadczenia przykrym zapachem potu. Od czasu zmiany diety, zauważyłam, że problem potliwości zdecydowanie się zmniejszył. Pocę się nadal, ale zdecydowanie mniej intensywnie. Jak zmieniła się moja dieta? Przede wszystkim drastycznie ograniczyłam spożywanie cukrów. Skończyłam z podjadaniem po każdym obiedzie ciasteczek, batoników, cukiereczków, które oprócz cukru zawierają całą masę chemicznych dodatków, konserwantów, ulepszaczy, sztucznych barwników. Konsekwentnie od ponad roku staram się jeść żywność jak najmniej skażoną chemią. Szukam produktów ekologicznych. Zwracam uwagę na to, co jem, a nie robię ze swojego żołądka śmietnika. Nie jestem naukowcem, nie robiłam żadnych badań, ale wiem jedno, zmiana odżywiania w moim przypadku bardzo korzystnie wpłynęła  na problem potliwości. Mam wrażenie, że karmiąc się śmieciami, śmieci wypacałam. Przy lepszym odżywianiu, zapach potu stał się mniej przykry.




Nie przesadzaj z higieną i stosuj łagodniejsze preparaty...
Szorowanie i zbyt częste mycie potliwych rejonów naszego ciała, powoduje to, że organizm się broni i poci się jeszcze bardziej. Podobnie jest z wydzielaniem sebum.  Zauważyłam, że delikatne mycie łagodnymi środkami w postaci mydła z Aleppo, czy zwykłej oliwy z oliwek przynosi zaskakujące rezultaty. 
Już w wieku nastu lat aplikowałam rozmaite kremy antyperspiracyjne, silne preparaty blokujące gruczoły łojowe typu Etiaxil i Antidral. Powodowały one u mnie  nie tylko doraźne dolegliwości w postaci pieczenia, swędzenia i ogólnego podrażnienia, ale także długotrwałe konsekwencje w postaci odbarwień w okolicach pach w postaci zżółkniętej skóry, co jest widoczne nawet kilka lat po zaprzestaniu stosowania tych środków. W związku z tym przestrzegam wszystkich przed stosowaniem ww. preparatów. Zauważyłam też, że im częściej stosowałam produkty ograniczające potliwość, tym paradoksalnie więcej się pociłam, a pot miał bardziej intensywny i nieprzyjemny zapach.  Zasada jest prosta: im bardziej agresywnych preparatów używamy, tym nasze ciało bardziej się broni. Po użyciu tych środków zaobserwowałam pewne pozytywne efekty, ale  krótkotrwałe, a potem problem potliwości wracał ze zdwojoną siłą. Stosowałam też mydła antybakteryjne typu Protex, preparaty Sholla i zwłaszcza po tym ostatnim, zauważyłam efekt odwrotny do zamierzonego. Byłam zaskoczona, że Sholl, który ma opinię dobrej firmy i drogie preparaty w swojej ofercie, nawet w połowie nie spełnił  moich oczekiwań. Z czasem przestałam kupować agresywne antyperspiranty i blokery, a przerzuciłam się na dezodorant. Zawsze jakiś mały kroczek ku lepszemu. 
...ale zawsze miej się na baczności
Pochłonięta poszukiwaniami ekologicznego preparatu niezawierającego aluminium natknęłam się w drogerii na Crystal Body Deodorant, który miał rzekomo nie zawierać aluminium. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że ałun wulkaniczny to nic innego jak ammonium alum, czyli aluminium :( Jakiś czas używałam Crystala, dopóki nie znalazłam mniej szkodliwego zamiennika. Crystal ma kilka plusów: nie zawiera żadnych dodatkowych substancji, jest wydajny, bezwonny, nie brudzi ubrań, a przede wszystkim spełnia swoje zadanie czyli niweluje przykry zapach. Nie ogranicza potliwości, bo to dezodorant, ale to dobrze. Musimy się pocić, bo to naturalny proces, którego nie powinniśmy blokować. Trzeba natomiast skupić się na neutralizowaniu brzydkiego zapachu. Ale nie ma się co łudzić, że ten produkt nie zawiera aluminium.




Staraj się nosić ubrania z naturalnych materiałów
Syntetyki powodują podrażnienia skóry i nadmierną potliwość ze względu na brak właściwości hygroskopijnych. Zachęcam do przeczytania artykułu, w którym została poruszona kwestia wpływu ubrań na problem potliwości : A Ty co masz w swojej szafie?

Skonsultuj się z lekarzem
Jeśli problem nadmiernej potliwości cię przerasta, idź do lekarza. Metody, które podałam w artykule dotyczą nadmiernej potliwości w moim subiektywnym odczuciu. Są osoby, które pocą się znacznie bardziej i ani zmiana diety ani sposobów pielęgnacji ciała może być dla nich nie wystarczająca. 




Jest jeszcze cała masa domowych sposobów na nadmierną potliwość: moczenie stóp w ziołach, wcieranie soku z cytryny pod pachami itd, ale tych metod nie miałam okazji wypróbować, bo problem zniknął wraz ze zmianą odżywiania i po wyeliminowaniu chemicznych preparatów do pielęgnacji ciała.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...