Zabiorę Was dzisiaj do krainy baśni. A więc, słuchajcie.
grafika Agnieszki Lodzińskiej
W pewnej wiosce żył sobie ubogi ogrodnik. Mieszkał z żoną i córką w małej drewnianej chatce, a trudnił się uprawą warzyw i owoców, które każdego ranka sprzedawał na targu. Niełatwe to było zajęcie, bo musiał borykać się z wieloma przeciwnościami losu. Co roku sadził inne rośliny w swoim ogrodzie i za każdym razem nowy problem zaprzątał jego głowę: czereśnie zjadały szpaki, jabłka drążyły robaki, ziemniaki brunatniały i gniły, marchew podgryzały nornice, a pietruszkę atakowały mszyce. Przez to jego plony były bardzo mizerne. Często wracał z targu z posępną miną, bo jego plony nie sprzedawały się dobrze, a kupujący wciąż narzekali na ich wygląd i jakość. Był bardzo zatroskany i myślał: „Gdybym tylko znalazł jakiś sposób na to, żeby owoce i warzywa pięknie rosły. Ludzie lubią piękno, kusi ich ładny wygląd. Moje warzywa są smaczne i zdrowe, ale nie wyglądają ładnie”. Innym zmartwieniem ogrodnika była jego żona, która ciągle narzekała, że jej mąż nie potrafi uprawiać roślin i że muszą żyć w biedzie. Bardzo go to trapiło, bo kochał swoją rodzinę i chciał dla niej jak najlepiej. We wszystkich smutkach dnia codziennego największym pocieszeniem była jego mała córeczka Jagoda. Wskakiwała na kolana i w mig potrafiła go rozweselić śmiejąc się swoim cienkim głosikiem i zaplatając rączki na jego szyi. O tak, była jego skarbem, największą radością i oczkiem w głowie.
Pewnego dnia ogrodnik jak zwykle wracał wozem z targu do domu. Dzień był wyjątkowo pochmurny. Granatowo siwe obłoki sunęły po niebie gnane bez litości przez coraz dzikszy wicher. Gałęzie drzew zaczęły się łamać, błyskawice z trzaskiem rozpruły czarne niebo, a z góry posypał się grad. Koń stanął dęba, zaczął żałośnie parskać i podrywać się na tylnych nogach. W pewnym momencie szarpnął mocno i pogalopował na oślep ciągnąc za sobą wóz, który podskakiwał na wybojach jak szmaciana lalka na niewidocznych sznurkach. Owoce i warzywa wysypywały się z wozu i rozłupywały tworząc na ziemi kolorowy dywan. Przerażenie zaglądało w oczy ogrodnika. W żaden sposób nie mógł zatrzymać oszalałego ze strachu konia. Gnali przez las, który stawał się coraz gęstszy i ponury, a droga coraz węższa i bardziej kręta. W pewnym momencie wóz się przewrócił, koń jednym szarpnięciem wyswobodził się z uprzęży i pogalopował przed siebie, a ogrodnik upadł bez przytomności na ziemię.
Kiedy się ocknął, była już ciemno. Powoli zdał sobie sprawę, że tę noc spędzi w lesie. Na tę myśl wzdrygnął się, bo cały był przemoczony i zmarznięty. Z przykrością pomyślał jak wiele trosk spadło na niego w ciągu jednego dnia. Gdy tak stał nie wiedząc co ze sobą począć, nagle zauważył malutkie światełko, płomyczek migoczący w ciemności. Bez zastanowienia ruszył w jego stronę. W oddali zamajaczył kontur chatki, a światło wydobywało się z małego okienka. Podszedł nieśmiało do mosiężnych drzwi i zapukał:
- Puk, puk - rozległ się stukot, lecz nikt nie odpowiedział. Wtedy ogrodnik nacisnął klamkę i wszedł powoli do środka.
- Jest tu kto? – zapytał niepewnie.
Odpowiedział jedynie strzelający wesoło z paleniska płomień, który zachęcał do ogrzania zmarzniętych dłoni. Rozejrzał się po izbie i podszedł powoli do ognia. Ledwie przyłożył do niego skostniałe dłonie, gdy odezwał się głos:
- Witaj przybyszu.
Ogrodnik przestraszony odwrócił się i ujrzał starca o białych włosach do ramion w białej powłóczystej szacie do samej ziemi.
- Ja...ja...przepraszam Starcze. Koń przestraszył się burzy i poniósł mnie przez las. Trafiłem tu całkiem przypadkiem... - i zamilknął zmieszany, że pojawił się jak nieproszony gość, w dodatku wszedł bez pozwolenia i grzał się przy cudzym kominku. Zrobiło mu się bardzo głupio.
- Przypadkiem powiadasz? - odrzekł Starzec - Nic w życiu nie dzieje się przypadkiem... - dodał.
- Jak to? Nie rozumiem...Nie znam Ciebie Starcze - zdziwił się ogrodnik.
- Nie znasz mnie, a to właśnie ja jestem odpowiedzią na Twoje troski - odparł tajemniczo.
- Troski, moje troski? - wyszeptał ogrodnik zupełnie zbity z tropu.
- O czym myślałeś zanim koń cię poniósł? – zapytał Starzec.
Ogrodnik nic nie rozumiejąc, podrapał się po głowie. Wytężył jednak myśli, bo grzeczność nakazywała wytłumaczyć się gospodarzowi:
- Wracałem z targu, myślałem o tym, że ludzie nie chcą kupować moich warzyw i owoców. Chciałem znaleźć sposób, aby to się zmieniło.
- A więc, sam widzisz. Twoje myśli cię do mnie przywiodły. Mam tu coś, co spełni twoją prośbę. W kociołku nad paleniskiem znajdziesz magiczny eliksir, który sprawi, że twoje zbiory będą tak urodziwe jak nigdy dotąd. Żaden owad czy zaraza już ich nie zaatakuje, a na targu nie będą miały sobie równych. Jest jeden warunek: nie możesz ich jeść ani ty, ani twoja rodzina. Tymczasem przenocuj w chatce, a jutro rankiem powrócisz do domu.
Ogrodnik zdumiał się, zajrzał z ciekawością do bulgoczącego kociołka, już otworzył usta by coś powiedzieć, ale gdy się odwrócił, Starca już nie było. Zniknął tak samo nagle, jak się pojawił. Następnego dnia o świcie ogrodnik znalazł przed chatką Starca swój wóz i zaprzęgniętego do niego konia. Pędził do domu co tchu, smagając i popędzając konika.
Jeszcze tego samego dnia ogrodnik spryskał wszystkie owoce i warzywa w swoim ogrodzie tajemniczą miksturą otrzymaną od Starca. Rankiem nie mógł uwierzyć własnym oczom: tłuściutkie truskawki czerwieniały na krzaczkach, czereśnie błyszczały na drzewach niczym brylanty, jabłka były tak dorodne, że gałęzie uginały się pod ich ciężarem. Nie było śladu szkodników, ani żadnych chorób. Ogród wyglądał rajsko.
Tak jak przewidział Starzec, na targu wszyscy chętnie kupowali wspaniałe warzywa i owoce do ostatniej sztuki. Radość ogrodnika i jego żony nie miała granic. Stał się on niebawem największym gospodarzem w okolicy, a jego zbiory były na tyle doskonałe, że wszyscy chcieli kupować tylko u niego. Ogrodnik pracował w pocie czoła, codziennie pryskał roślinki miksturą i pamiętał, aby samemu ich nie jeść , choć nie bardzo wiedział dlaczego. Zakazał też próbowania owoców z ogrodu swojej żonie i córce.
Mijały miesiące a ogrodnik coraz bardziej się bogacił na uprawie. Zbudował piękny dom, jego żona żyła w dobrobycie, o jakim zawsze marzyła. Jedynie jego córeczka nie była szczęśliwa. Siadała wieczorami na kolanach taty i żaliła się.
- Wolałam jak nie było mikstury. Teraz tatku nie ma cię w domu, mama się stroi, chodzi na bale, a ja siedzę sama w wielkim domu i w dodatku nie mogę jeść niczego z ogrodu, ani się tam bawić. Wolałam, jak było dawniej.
Ale ogrodnik mimo, że bardzo kochał córkę, nie zwracał zbytnio uwagi na jej dąsy. Zajmował się pracą i pomnażaniem majątku. Jego ogród rozrósł się do wielkich rozmiarów, a chętnych na jego towary nie można było zliczyć.
Pewnego dnia wielkie nieszczęście spadło na rodzinę ogrodnika. Jego mała córeczka ciężko zachorowała. Zrozpaczony ojciec wezwał najlepszego lekarza w okolicy, aby zaradził chorobie. Ten zbadał córeczkę i bezradnie rozłożył ręce:
- To tajemnicza choroba, która dotyka coraz więcej mieszkańców w okolicy. Pojawiła się kilka miesięcy temu i zbiera coraz obfitsze żniwo.
- Ale doktorze, jak można wyleczyć tą chorobę? Zrobię wszystko, żeby uratować moją córeczkę - rzekł zdesperowany.
- Nie znamy jej przyczyny, więc nie mamy lekarstwa.
Zdruzgotany słowami lekarza ojciec, długo myślał i rozpaczał, aż w końcu uznał, że jego ostatnią nadzieją jest Starzec, który swego czasu dopomógł mu w niedoli i wręczył tajemniczą miksturę. Miał nadzieję, że i tym razem, inna mikstura wybawi od śmierci jego ukochaną córeczkę. Ogrodnik cały dzień szukał drogi do chatki Starca. Przypomniał sobie dzień, w którym w czasie burzy trafił tu po raz pierwszy. Dotarł do chatki, wbiegł do środka i rozpaczliwie zaczął wołać Starca, ale ten się nie zjawiał. Po całej nocy nawoływań wreszcie padł wyczerpany z rozpaczy i bezsilności. Obudził go głos Starca:
- A więc, jesteś z powrotem.
- Starcze, błagam, pomóż mi, uratuj moje dziecko - krzyczał ogrodnik.
- Nie mogę, nie dotrzymałeś warunków. Ani ty, ani twoi bliscy mieliście nie próbować owoców potraktowanych miksturą.
- A więc to kara za to? To ta przeklęta mikstura? - pytał ze łzami w oczach.
- Tak, przez niego twoja córka jest chora - wyjaśnił Starzec.
- Ale przecież ona nie próbowała owoców, zabroniłem jej tego - odparł ogrodnik.
- Mylisz się. Nudziła się sama w wielkim domu i często chodziła do ogrodu i podjadała owoce - rzekł Starzec.
- Starcze, zatrułeś moje dziecko - rzucił oskarżycielsko.
- Nie ja to zrobiłem tylko ty i nie tylko twoje dziecko się zatruło. Czy słyszałeś, że od czasu jak zacząłeś sprzedaż magicznych owoców wiele osób zaczęło chorować? Czy nie przyszło ci do głowy dlaczego zakazałem spożywania owoców tobie i twoim bliskim?
Ogrodnik patrzył na Starca tępym wzrokiem nic nie rozumiejąc.
- To ty z chęci zysku i zdobycia bogactwa zatruwałeś tych wszystkich ludzi - ciągnął dalej Starzec - Czy nie pomyślałeś, że skoro owady nie chcą jeść twoich owoców, to tym bardziej nie powinni tego robić ludzie?
Ogrodnik nagle zrozumiał, że zrobił bardzo źle i zaczął płakać. W głębi duszy zawsze czuł, że magiczna mikstura zatruwa owoce, dlatego sam ich nie jadł i zabronił tego samego swojej rodzinie. Prawdą było, że zaślepiła go żądza szybkiego zysku. Wracał do domu ze łzami w oczach. W głowie brzmiały ostre słowa Starca, a prawda kuła w serce. Tak bardzo pragnął, żeby choroba opuściła jego córeczkę. Obiecał sobie i Bogu, że jeśli wyzdrowieje, zniszczy miksturę i całą uprawę, aby już nigdy nie powodować cierpienia innych.
Tak też się stało. Pewnego dnia córeczka obudziła się całkiem zdrowa. Ogrodnik zrobił tak, jak w duchu sobie obiecał. Ku rozpaczy żony, zniszczył miksturę, spalił warzywa i owoce, i stał się znów biednym ogrodnikiem, który uprawiał swój mały ogród. Wróciły do niego nornice, mszyce i robaki, ale raz na zawsze odeszła tajemnicza choroba, która szalała w okolicy i która o mały włos nie odebrała mu najcenniejszego skarbu. Tylko jego żona powróciła do dawnego narzekania na swoją biedę i niedolę, ale ogrodnik już jej nie słuchał i każdego dnia wracał z targu do domu z uśmiechem na twarzy.